Świadectwa

Ania Kozikowska

JEZU!

MARYJO!

Kocham WAS

Ratujcie dusze!

Zapraszam i całym sercem zachęcam, aby podjąć 33-dniowe przygotowania do złożenia Aktu Ofiarowania Panu Jezusowi przez Niepokalane Serce Maryi i rozpoczęcie całkiem nowej jakości życia: ŻYCIA ODDANIEM! ŻYCIA WOLĄ BOŻĄ, jak MARYJA! UMIŁOWANIEM BOGA OBECNEGO… KTÓRY ODDAJE SIĘ NAM CAŁY W NAJŚWIĘTSZEJ OFIERZE MSZY ŚWIĘTEJ … W EUCHARYSTII!

Anna Kozikowska – żona i mama 4 dzieci – bez granic oddana Jezusowi i Maryi Niepokalanej, propagatorka ruchu „niewolnictwa maryjnego” w oparciu o wskazówki św. Ludwika Marii Grignon de Monfort.
Razem z mężem założyła, prowadzi i animuje Wspólnotę Duchowych Niewolników Maryi przy Sanktuarium Matki Bożej Nauczycielki Młodzieży w Warszawie na Siekierkach. Inicjatorka i animatorka „Wieczorów z Maryją” oraz „Pierwszych Sobót dla Maryi” .
Od kilku lat organizuje i animuje 33-dniowe rekolekcje dla wiernych pragnących przygotować się do złożenia/odnowienia Aktu Ofiarowania Panu Jezusowi przez Maryję.
Opracowała Przewodnik „33 dni AD IESUM PER MARIAM” (Wyd.Apostolicum, 2018) dla duchowych niewolników Jezusa w Maryi.
Współautorka Przewodnika Mamo, tato, kim jest Pan Bóg?” (Wyd.Sióstr Loretanek, 2013) dla rodziców dzieci przygotowujących się do Pierwszej Komunii Świętej.
Prowadzi bloga o tematyce duchowej – pomaranczki.wordpress.com.
W parafii św. Anny w Wilanowie z jej inicjatywy od kilku lat są sprawowane Msze św. wotywne o Duchu Świętym w każdy pierwszy poniedziałek m-ca. Tam również założyła Bractwo Adoracyjne Najświętszego Sakramentu i przez kilka lat prowadziła parafialny tygodnik „Klimaty św. Anny”, pisząc artykuły o tematyce religijnej. Dzieląc się – wspólnym z mężem – zachwytem Eucharystią, razem napisali serię artykułów Przewodnik po Eucharystii” (dostępne na blogu „pomaranczki”). Razem wychwalają Boga i Maryję muzyką, śpiewem… życiem w służbie innym!
.
Zapraszamy też do wysłuchania konferencji pt. „Kocham Maryję”, którą Ania wygłosiła na VIII Podkarpackim Forum Charyzmatycznym w Krośnie w pierwszą sobotę listopada 2018 r. na zaproszenie organizatorów, by podzieliła się swoim świadectwem miłości do Maryi:
.
.

.

Hanna (DNM)

Chciałabym podzielić się z Wami moim doświadczeniem 33dniowych rekolekcji, tym, jak  Maryja mnie do nich zaprosiła i jak w nich prowadziła.

Od dłuższego już czasu moja duchowość była bardziej Maryjna, jak my to mówimy, ale moje spotkania z Maryją tak intensywniej i głębiej zaczęły się w lipcu 2017 roku, kiedy to po raz pierwszy pojechałam do Gietrzwałdu i tam usłyszałam Matkę w sercu. Od tego dnia bardzo pokochałam naszą Panią Gietrzwałdzką i po prostu zakochałam się w tym miejscu. Jak tylko mogłam, jeździłam do Gietrzwałdu, a Maryja naprawdę przemawiała do mojego serca dając różne natchnienia i konkretne intencje, w których miałam się modlić, co czynię do dzisiaj. W lipcu 2019 roku, podczas pielgrzymki z Olsztyna do Gietrzwałdu, Maryja poprosiła mnie, abym zajęła się bardziej moją z Nią relacją. Przyznaję szczerze, że nie zrozumiałam tych słów. Myślałam, że to jakieś moje urojenie, że coś sobie ubzdurałam, że się przesłyszałam. W sercu nawet zadałam Maryi i sobie pytanie: jak mam to zrobić? Ja już tak bardzo kocham Maryję, jestem szalona za Gietrzwałdem i naszą Panią, zaczęłam do Niej pielgrzymować, sporo modlę się na różańcu….  Cóż więcej mogę uczynić? Jak bardziej zadbać o moją z Nią relację? No i tak to zostawiłam myśląc, że to był tylko mój wymysł.

Nie trzeba było długo czekać na pomoc Maryi. Dwa tygodnie później podczas urlopu spadłam z roweru łamiąc sobie dość niefortunnie nogę. Były małe powikłania i dłuższe leczenie, a więc ograniczone chodzenie, czas ciszy, samotności, modlitwy…  Ktoś mógłby powiedzieć, że upadek jak upadek, każdemu się zdarza. A jednak tak nie było.                    Przeglądając pewnego wieczoru Internet, wyskoczyły mi na youtube 33dniowe rekolekcje, ale (będąc tak nierozumną) zignorowałam je. Kiedy po kilku dniach ponownie się pojawiły, zrozumiałam, że to nie był przypadek.

Przeżyłam te rekolekcje sama w ciszy mojego pokoju i zakończyłam 7 października. Czułam jednak, że nie były on pełne, bo miałam silne pragnienie uczestniczenia w codziennej Eucharystii i przyjmowania Komunii św. co nie było możliwe z moją złamaną nogą. Chciałam też odbyć „gruntowniejszą” spowiedź św. by rozprawić się z pewnym grzesznym rozdziałem w moim życiu i go zamknąć. Pragnęłam też odprawić zalecaną Drogę Krzyżową wg objawień bł. Anny Emmerich. Wtedy też dowiedziałam się o rekolekcjach prowadzonych przez WDNM i podjęłam decyzję, aby przejść raz jeszcze tę drogę w duchowej łączności z innymi i w oparciu o przewodnik kandydata na duchowego niewolnika  Maryi. Postanowiłam oddać się w Niewolę Miłości Jezusowi przez Maryję 8 grudnia – dzień z wielu powodów bardzo ważny dla mnie.

Mimo iż w tamtym czasie fizycznie dużo nie chodziłam, to jednak przemieszczałam się w inny sposób. Każdy dzień tych rekolekcji był przepięknym czasem spotkania ze Słowem Bożym i Maryją. Do dzisiaj Bogu dziękuję za ten czas łaski, ciszy, modlitwy… naprawdę dane mi było spędzać całe dnie na modlitwie, rozważać poszczególne teksty, słuchać wielu konferencji na temat zawierzenia, świętego niewolnictwa, itp….. Cały czas twierdzę, że Maryja mnie w tym czasie rozpieściła, choć ból nogi dawał znać o sobie. Nie umiałam jednak się na to złościć, bo wiedziałam, że to było dla mojego dobra. Ilekroć budziłam się w nocy z powodu bólu jaki odczuwałam, to serce wypowiadało tylko te słowa: Dozwól mi chwalić Cię Panno Święta. To było jak modlitwa serca….

Dawno nie pamiętam takiego entuzjazmu, takiego otwarcia się na Słowo Boże jakie mnie ogarnęło podczas tych rekolekcji. Niemal od pierwszego dnia rekolekcji czułam, że Maryja „uzdrowiła” moją modlitwę. Jestem Bogu wdzięczna za to co mnie spotkało. Nie mógł znaleźć na mnie lepszego sposobu jak zwalić z roweru, a Maryja pociągnęła mnie   dalej… ku sobie!

Maryja tak cudownie to sprawiła, że na trzy dni przed oddaniem się w niewolę miłości pojechałam do Niej do Sanktuarium w Gietrzwałdzie, tam gdzie mnie do tej bliższej i głębszej relacji zaprosiła. Byłam już po spowiedzi św., którą bardzo mocno przeżyłam. To było jak obmycie; czułam się taka czysta! Czułam, jakby ktoś okrył mnie szatą. Czyżby to Maryja okryła mnie swoim płaszczem?

W Gietrzwałdzie indywidualnie odprawiłam Drogę Krzyżową wg objawień bł. Anny Emmerich i było to dla mnie wielką pomocą, gdyż mogłam iść swoim tempem i zatrzymywać się dłużej na stacjach według potrzeby. Przy ukrzyżowaniu Chrystusa raz jeszcze poczułam, jakbym została obmyta i to w Jego Najdroższej Krwi. Ponownie miałam silne uczucie bycia skąpaną, okrytą nową szatą, której nie chciałam już splamić. Wiem, że słaby i grzeszny ze mnie człowiek, ale to pragnienie było silne. Dane mi zostało drugie życie, tak to odczułam, i słowa, które mną bardzo poruszyły: złamana noga uratowała twoją duszę. Ja wiem i jestem tego pewna, że mój upadek z roweru to nie był zwykły wypadek ani przypadek. Bóg tak chciał i wiedział co robi. Tych przeżyć nie da się ująć w słowach…

W niedzielę 8 grudnia oddałam się Jezusowi przez ręce Maryi w Niewolę Miłości. Teraz już wiem, że nawet najdłuższe modlitwy, różance, pielgrzymki itp. to nie to samo co całkowite oddanie się Maryi w niewolę, a poprzez Maryję Jezusowi. Bóg jest niesamowity w swych dziełach. Maryja powoli mnie prowadziła do tego zawierzenia. Teraz mogę      śmiało powiedzieć, że to oddanie się Matce jest z czystej miłości do Niej, z głębokiej czci, i nie szukam w tym żadnych korzyści. Po prostu oddaję się Jej by być całkowicie do Jej dyspozycji. A blizna po operacji zawsze będzie mi przypominała o drodze jaką przebyłam i to nie na rowerze, ale duchowo podczas tych rekolekcji. Jeden kapłan bardzo trafnie określił moją bliznę jako znak miłości Boga.

Widzę działanie łaski i pomoc Maryi w codziennym życiu. Często pomaga mi bardzo prosta myśl, że pewnych rzeczy Maryja by nie zrobiła, nie powiedziała… jakoś wtedy jestem uważniejsza no to co mówię i czynię. Matka by tak nie postąpiła, więc i Jej dziecko nie powinno, a już tym bardziej Jej niewolnik. Wszystko jest Maryi – nasze myśli, słowa, czyny…. A skoro słaby ze mnie człowiek to upadam, ale wtedy zaraz przychodzi opamiętanie, żal, chęć powstania, poprawy… Łańcuszek, który noszę na nadgarstku jest dla mnie przypomnieniem tego co się stało i wielką pomocą. Czasami wystarczy, że na niego spojrzę i już wiem jak mam postąpić.

Czuję prowadzenie Maryi, Jej natchnienia, pokój serca. Rekolekcje się skończyły i przyznam się, że ostatniego dnia ogarnęła mnie jakaś nostalgia…, ale życie w niewolnictwie miłości się dopiero zaczyna. I właśnie to codzienne życie będzie najlepszym sprawdzianem tego co działo się w duszy w tych dniach, bo „po owocach poznacie ich”.

Kochani, nie jestem w stanie wszystkiego opisać, a nie chcę,  żeby to świadectwo było zbyt długie i nużące.

Niech Maryja prowadzi i wspiera nas wszystkich w drodze do Syna! Dozwól nam chwalić Cię Panno Święta!

Hanna

Angelika (koordynator modlitwy w WDNM)

Widzę w swoim życiu jak Maryja poucza mnie o sprawach, których wagi wcześniej nie rozumiałam, i jak wiele cierpliwości ma do mnie w pomaganiu mi w przechodzeniu od tego, co byle jakie, zaniedbane czy połowiczne do tego, co piękniejsze.  Wprowadza mnie w różne trudne sytuacje i uczy, pokazuje, że mogę wymagać od siebie dużo więcej niż mi by się samej wydawało. Niestety doświadczam też obszarów lub momentów we mnie, w których wypływa ze mnie połowiczność, letniość i zadawalanie się przyjemnym lub łatwym tu i teraz, gdy nie wybieram zaparcia się siebie, nie ma walki, nie ma pragnień ani woli, by kochać miłością, która kosztuje, to brak żaru gorliwości w miłości (skąd go zaczerpnąć?), kiedy nie chcę się wysilić, nie mam do tego motywacji, kiedy nie podejmuję walki duchowej, więc mi nie jest mi nawet szczególnie trudno. Bywa ten drugi stan we mnie, on jest też prawdą o mnie – to jest moja nędza, która sprawia, że uważam się za niegodną bycia nazwaną „niewolnikiem Maryi”. A gdy otwieram Traktat i czytam choćby dwa zdania, dowiaduję się jak przepiękna jest Maryja oraz jaki piękny może być człowiek idący z Maryją i jak wielka jest miłość Jej do mnie, zostałam zaproszona do przemiany tej mojej nędzy w piękno, w świętość. Skoro Maryja mną się nie brzydzi i z cierpliwością „okopuje i okłada nawozem” (Łk, 13, 8), żebym wydała owoc, to ja będę błagać Ją i Was, i Jej Syna przez Jego bolesną Mękę o to, żebym żyła PEŁNIĄ Doskonałego Nabożeństwa do NMP. Muszę uciekać z tego „pośrodku” pomiędzy Maryją a szatanem, ponieważ pomiędzy – w tym środku nie ma nic dobrego i maryjnego, jest to przestrzeń, w której zły duch chce mnie przyciągnąć do swoich pokus. Muszę więc być radykalna w życiu zawierzeniem, skoro jeszcze nie jestem i przez spowiedź ucinać każdą połowiczność. Muszę i chcę regularnie czytać Traktat, chociażby po dwa zdania, ale tak, by starać się nimi żyć. Muszę i chcę bardzo wyprosić u Maryi, wyżebrać, sposób na przejście od tych obszarów, które pozostają we mnie letnie do pożaru miłości, która wie, że jeśli ma być prawdziwa to musi kosztować, i z radością, a nie ociąganiem się podejmuje te koszty. Będę żebrać, będę błagać i postaram się kolejne rekolekcje 33-dniowe przed odnowieniem mojego aktu zawierzenia przeżyć na kolanach, walcząc i ufając, a nie odpuszczając sobie w czymkolwiek walkę i ufność. Jezus obiecał rozważającym Jego Mękę, zwycięstwo nad słabością, nad pokusami, będę Go trzymać za Słowo. W wielu obszarach doświadczam przemiany mojej nędzy w piękno i miłość, wiem wtedy, że to nie ze mnie! Maryja pomaga mi, stawiając na mojej drodze różne osoby, które czasami – szczerze mówiąc – zawstydzają mnie swoim przykładem i pobudzają do nawracania się, bo zrozumieli już coś, co ja dopiero zaczynam rozumieć… Jestem wdzięczna, gdy zaczynam rozumieć 🙂 

Maryja jest taka kochana, taka wspaniała! Od czasu zawierzenia Jej mojego życia doświadczam bardzo wyraźnego prowadzenia, układania wydarzeń. Ona jakby układa moje życie w pewne okresy, a w każdym z nich, czym innym się zajmuje. * To Maryja doprowadziła do tego, że doświadczałam codziennie przez dwa lata, że w mocy Eucharystii jestem zdolna, a raczej Jezus jest we mnie zdolny czynić pewne rzeczy bardzo, bardzo trudne dla mnie, po ludzku niemożliwe i dlatego piękne, czynione z miłości – bo „dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych”. Wejście w to moje małe ukrzyżowanie dawało mi za każdym razem taką radość, która usuwała wszelki smutek, zmęczenie dniem i jakby resetowała wszystkie złe myśli. Cuda Maryi… Chwała Jezusowi w Eucharystii! * Dzięki Maryi jestem coraz bardziej wolna, doświadczyłam uwolnienia od przywiązania do mojej pracy, która wcześniej nadmiernie absorbowała moją uwagę, myśli i czas. Maryja mnie od tego uwolniła – a czas, który w ten sposób odzyskałam, stał się czasem z Bogiem. Nie zamieniłabym się nigdy z powrotem:) * Mój krzyż, który kiedyś mnie upokarzał i przygnębiał, stał się moją radością, okazał się zabezpieczeniem, które otrzymałam od Boga, abym Go nie zgubiła – i teraz jestem za niego wdzięczna! * W pracy przestało mi zależeć na certyfikatach, wystarczą mi umiejętności. * Dużo mniej pracuję, mniej zarabiam, ale nawet nie pamiętam ile – nie ma to znaczenia, a nic mi nie brakuje, Maryja daje mi wszystko. Jakiś czas temu bardzo schudłam w krótkim okresie czasu, choć nie planowałam – to był „czas pokutny”, tak bym to nazwała, który też Maryja zorganizowała, przypomniawszy mi zapomniany niezadośćuczyniony grzech z przeszłości i dając odwagę do naprawienia pewnych spraw i łaskę postu i pokuty – i tak wyszło, że cała moja szafa stała się nieużyteczna. Wtedy zaczęłam dostawać różne ubrania od różnych osób, a ktoś oddał mi nawet całą szafę swoich ubrań, które stały się na niego za duże i zrozumiałam, że nie potrzebuję sobie kupować odzieży – Maryja widocznie chce mnie ubierać, więc niech tak będzie:) Dba o wszystko, od rajstop po płaszcz:) Ostatnio zaczęłam dostawać coraz więcej niebieskich ubrań:) Nie potrzebuję też nic prawie kupować – tak Bóg we mnie uczynił – bo rzeczy, które wcześniej wydawały mi się potrzebne, teraz nie mają znaczenia, bo mam wszystko w Bogu:) (choć nadal mam problem z jedzeniem, tzn. z postem, ale Ona bardzo mi pomaga i mądrze prowadzi, i bardzo dużo już przeszłyśmy). * Maryja „zorganizowała” też dla mnie czas, w którym Jezus uwalniał mnie od zazdrości i skupienia na sobie. Z tym drugim jeszcze dużo przed nami…;) To był okres, w którym doświadczyłam, że choćbym chciała, nic nie mogę z siebie dać w pewnym obszarze, a inni – wprost przeciwnie. Najpierw wyszła ze mnie zazdrość i utrata pewności siebie. Jezus ucinał to każdorazowo spowiedzią. I wkrótce zobaczyłam, jak bardzo mogę się cieszyć pięknem i dobrem, które mogą dać inni, a ja mogę pozostać na zewnątrz „taką malutką, bez znaczenia”, ale wewnątrz – mogę prosić Maryję o błogosławieństwo w tej sprawie, a Jej błogosławieństwo więcej przecież znaczy niż znaczyłaby moja najlepsza umiejętność i talent! Poza tym Maryja mnie pouczyła, że wielkość czynu mierzy się intencją, a nie tym, co widoczne. Uczyła mnie szczerze cieszyć się, gdy ktoś otrzymuje dobro, nawet jeśli to dobro nie pochodzi ode mnie, bo nie jestem w stanie go dać, tylko od kogoś drugiego. * Maryja pokazuje mi moje błędy w tym jak traktuję drugiego człowieka oraz Boga.  Ostatnio dała mi łaskę zrozumienia, że „Bóg jest godzien wszelakiej miłości, poszanowania, chwały, uczciwości” – zrozumiałam to nagle w trakcie śpiewanej w kościele pieśni – od tego czasu wiem, jaki jest sens pobożnej postawy w trakcie Mszy Świętej – Bóg jest godzien, żebym stała przed Nim inaczej niż np. w autobusie, z godnością. * Ta ukochana Mama przede wszystkim doprowadziła mnie do Swojego Syna, odkrycia szaleństwa Jego miłości – zwłaszcza dając mi do rozważania Godziny Męki, o których Wam piszę. Niepojęty Jej Syn – nie mógł się doczekać krzyża, żeby tylko móc mnie, nas, upiększyć, byśmy umieli kochać. * Maryja działa w najzwyklejszej codzienności, a także na tak głębokim poziomie mnie i dociera do tak osobistych i głębokich spraw, żeby je poukładać, że trudno to wypowiedzieć słowami w mailu… Czuję się jak chusteczka przez Nią wyszywana, ona sobie na niej haftuje, co chce i co jest w Jej oczach piękne, usuwając cierpliwie moje poplątane nitki. Nie jestem w stanie wypowiedzieć wszystkiego, co Ona uczyniła przez 3 lata od mojego Jej zawierzenia się… BOGU I MARYI NIECH BĘDĄ DZIĘKI!

Doświadczając więc swojej nędzy i działającej w niej Łaski Bożej, przychodzącej przez Maryję, chcę Was zaprosić do modlitwy o to, abyśmy my wszyscy, niewolnicy Maryi, także Ci, którzy złożyli AKT ZAWIERZENIA nie do końca świadomi, że oznacza on rzeczywiste oddanie życia, abyśmy wszyscy żyli pełnią Doskonałego Nabożeństwa do Najświętszej Maryi Panny. 

Być może są wśród nas osoby, które złożyły AKT ODDANIA SIĘ W NIEWOLĘ MIŁOŚCI JEZUSOWI PRZEZ MARYJĘ, ale nim w ogóle nie żyją. Może zrobiły to nie do końca świadomie. Maryja bardzo kocha te swoje dzieci, ale myślę, że też z pewnym smutkiem czeka na ich rzeczywistą niewolę miłości…

Poszukujemy więc 24 osób chętnych do pomocy Maryi poprzez modlitwę za te osoby. Zapraszam do złożenia daru czasu i modlitwy w tej intencji poprzez codzienne rozważanie przez każdą z 24 osób jednej Godziny Męki Naszego Pana Jezusa Chrystusa (Luizy Piccaretty, Małej Córeczki Woli Bożej) przez czas 60 minut w okresie 33 dni (każdego dnia będzie to inna, kolejna godzina Męki wg otrzymanego od nas schematu). Modlimy się na kolanach, o dowolnej wybranej przez siebie porze dnia/nocy. Pozwalamy Panu uczynić resztę.

Jezus powiedział do św. siostry Faustyny: Jedna godzina rozważania Mojej bolesnej Męki, większą zasługę ma aniżeli cały rok biczowania się aż do krwi, rozważanie Moich bolesnych Ran jest dla ciebie z wielkim pożytkiem, a Mnie sprawia radość.”  „Te Godziny są porządkiem Wszechświata i utrzymują Niebo i ziemię w harmonii, powstrzymując Mnie przed rozbiciem świata na kawałki. (…) A gdy dusze odprawiają te Godziny Męki czuję, że Moje Życie jest odtwarzane. Jakże stworzenie może otrzymać jakiekolwiek dobro, jeśli nie za sprawą tych Godzin? Dlaczego w to wątpisz? Sprawa nie jest twoja, lecz Moja.” (Jezus do Luizy Piccaretty).

Luiza Piccaretta, gdy była proszona przez Maryję, aby się modliła, odpowiedziała: „Matko, proszę, módlmy się razem, bo nie wiem, jak mam się modlić”. Wtedy NMP powiedziała: „Modlitwa najskuteczniejsza dla Serca Mojego Syna, która łagodzi Go najbardziej, to taka, kiedy stworzenie przyoblecze się w to, co On sam uczynił i przecierpiał, oddając to wszystko stworzeniu, jako prezent. (…) To niezwykłe widowisko wzruszy Go tak, że nie będzie wiedział jak odmówić czegokolwiek duszy ubranej w Jego własny strój. Och, jakże mało stworzenia wiedzą jak używać darów, które im dał Mój Syn! Takie były Moje modlitwy, jakimi się modliłam na ziemi i jakimi modlę się w Niebie.”

Włączenie się w to dzieło miłości do naszych Braci i Sióstr jest tak naprawdę bezcennym darem od Jezusa przez Maryję dla nas samych. Jezus obiecał: jeśli Godziny Męki będzie rozważał grzesznik, to otrzyma łaskę nawrócenia; jeśli jest to ktoś niedoskonały, to osiągnie doskonałość; ktoś, kto ulega pokusom, odniesie zwycięstwo; człowiek cierpiący znajdzie w tych Godzinach siłę, lekarstwo i pocieszenie; jeśli jego dusza jest słaba i nędzna, to znajdzie duchowe zwierciadło, w którym nieustannie będzie się przeglądał, aby stać się podobnym do Jezusa, naszego wzoru.

Na koniec kilka słów z traktatu św. Ludwika: „Ponieważ istota tego nabożeństwa tkwi we wnętrzu człowieka, które ma zostać przez nie ukształtowane, nie znajdzie ono jednakowego u wszystkich zrozumienia: jedni zatrzymają się na tym, co jest w nim zewnętrzne i nie pójdą dalej – tych będzie najwięcej. Inni zaś, nieliczni, wnikną do jego wnętrza, ale wstąpią tylko na pierwszy stopień. Któż wstąpi na drugi stopień? Kto dojdzie do trzeciego? Kto wreszcie wytrwa na nim? (…) Duch Święty sam poprowadzi wierną duszę, by postępowała z cnoty w cnotę, z łaski w łaskę, ze światła w światło, aż do przeistoczenia się jej w Jezusa Chrystusa, do człowieka doskonałego, do miary wielkości według Pełni Chrystusa.”

Osoby, które chcą włączyć się do tego dzieła, prosimy o zgłoszenie swojego zobowiązania na adres: 33dni.modlitwa@gmail.com. Rozpoczynamy modlitwę 22.11.2019, tak żeby zakończyć w wigilię Bożego Narodzenia. Zgłoszenia przyjmujemy do 21.11. 2019. W odpowiedzi prześlemy szczegółowe informacje oraz treść Godzin Męki.

Z Jezusem i Maryją!

Angelika

Marcin Kędzierski
Marcin Kędzierski świadectwo-obraz

Zawierzyłem wszystko Jezusowi i Maryi, także sprawy zawodowe…

Chciałbym opowiedzieć o ostatnich kilku latach mojego życia, o relacji z Bogiem, która uległa odmianie za przyczyną Maryi. Myślę, że byłem już wtedy, na samym początku tych przemian, typowym wiernym Kościoła, katolikiem, uczestniczyłem w niedzielnych Mszach Świętych, dzieci posłałem do katolickiej szkoły w trosce o ich życie duchowe. Jednak pamiętam dobrze, że moje życie religijne, zaangażowanie w budowanie relacji z Bogiem było dość umowne. Raczej jako bierny obserwator nie widziałem potrzeby modlitwy, ale też nie potrafiłem modlić się właściwie. Co ciekawe, widziałem, że wielu ludziom taki bliski kontakt z Bogiem jest dany, bywałem na spotkaniach wspólnoty, w której działała moja żona od wielu lat. Nie byłem jednak w stanie zbudować solidnej więzi z Bogiem ani w modlitwach wspólnych, do których byłem zachęcany, a czasem nawet przymuszany, ani poprzez modlitwę indywidualną, do której na szczęście nikt mnie nie zmuszał. Był to trudny czas i mocno zaważył na moim oglądzie świata, byłem osobą wierzącą, jednak bez mocy i darów Ducha Świętego. Uważałem się za kogoś mało zdolnego do religijnych przeżyć, niegodnego, momentami nawet winiłem się za to. Odmiana przyszła stopniowo, i jak to bywa z Bogiem, w prozaicznych, ale też niezwykłych okolicznościach. Podzieliłbym ją na etapy, jednak po pewnych wydarzeniach, zdecydowanych krokach stanowiących odpowiedź na Boże propozycje, następowała wielka zamiana. Dokonywała się ona na wszystkich poziomach, jakie sobie jestem w stanie wyobrazić i dotyczyła całości mojego życia, obejmowała zarówno przeszłość, jak i przyszłość. Może nie wszystko jeszcze, co czuję i przeżywam, zostało przeze mnie dotąd rozpoznane i przeżyte na tyle, żeby nazywać to po imieniu, oddawać Maryi i Bogu w publicznym świadectwie. Czuję jednak ogromną moc i wiem, że Matka przemienia mnie dzień w dzień, dotykając przeszłości, zranień, grzechów, zdolności i słabości. Przy tym bardzo delikatnie i najczęściej przy współpracy z Duchem Świętym działającym przez ludzi, przyjaciół oraz Słowo Boże trafiające zawsze w odpowiedniej i znaczącej chwili. Najwięcej jednak dzieje w mojej duszy podczas sakramentów, modlitwy, Eucharystii.

Jak to się zaczęło? Jako dzień przełomowy odnowienia relacji z Maryją uznałbym końcówkę roku 2014. Wtedy w mojej parafii na Sielcach odbyła się peregrynacja Matki Bożej Królowej Polski w Jasnogórskiej ikonie. Zdopingowany nauczaniem ojca paulina zdecydowałem się samodzielnie zawierzyć Maryi swoje problemy zawodowe. Jako wykonujący wolny zawód od lat nie potrafiłem zracjonalizować swojego statusu materialnego. Zdany na siebie, w niezwykle trudnych warunkach, jakich doświadczają ludzie mojej profesji, nie widziałem perspektyw, pomimo wieloletnich starań, zdobytego wykształcenia… Ponieważ w trakcie nabożeństwa można było przekazywać intencje Matce Bożej, postanowiłem skorzystać z okazji i poprosiłem o interwencję w moim życiu, składając wota w postaci wizytówek zawodowej i artystycznej – jako symboli mojej profesji oraz działalności artystycznej, którą się zajmowałem od lat. Była to pierwsza, jak się okazało, moja prośba do Maryi Matki.

Bóg jest cierpliwy i wymaga tego też od nas. Warto jednak zawierzyć i poczekać. Minęły cztery lata i nadeszła wiosna 2018, kiedy podobnie jak poprzednio, z wieściami od Maryi przybył kolejny ojciec paulin z Częstochowy. Tym razem po krótkich rekolekcjach zdecydowałem się podpisać Akt Oddania Pracy Zawodowej Maryi. Był to prawdopodobnie dodatek, aneks do najważniejszego Aktu Oddania Życia Matce Bożej, ale już znalazłem się w kręgu Jej działania, mocy bardzo zdecydowanie. Szybko, bo dwa miesiące później podpisałem już ten najważniejszy, zawierzając się Maryi bez reszty, co uczyniłem z radością, czując wyraźną zmianę w sercu, zainspirowany niezwykle delikatnie przez koleżankę, która chwilę wcześniej uczyniła to samo w swoim życiu. Czas, który później nastał i trwa do dzisiaj, przeszedł najśmielsze moje oczekiwania. Mało tu miejsca na relacjonowanie dzień po dniu setek sytuacji, kontekstów i wydarzeń, w których Mama poruszała, komunikowała i zachwycała mnie swoim wsparciem, radą, miłością. Działy się i dzieją rzeczy niezwykłe, przede wszystkim pokochałem modlitwę, komunikuję się (dostałem ten dar od Boga) bez pośrednictwa innych osób z Jezusem i Maryją, a także ze świętymi czy nawet bliskimi zmarłymi z rodziny. Podczas Eucharystii Bóg często dotyka mnie w Komunii Świętej wielkim wzruszeniem, pokazuje mi się w pojedynczych osobach, ich rozmodleniu, pokorze, zawierzeniu czy widocznym cierpieniu lub radości. Jezus jest dosłowny i bliski, ukazuje się co dzień i dotyka mnie w sprawach zwykłych tu i teraz. Dotyka spraw rodziny, życia osobistego i zawodowego. Pewnego dnia w połowie września zadzwonił do mnie niedawno poznany plastyk i namówił mnie nieoczekiwanie do wzięcia udziału w konkursie stypendialnym MKiDN. Po namyśle zdecydowałem się spróbować i przygotowałem szczegółową dokumentację – projekt 12 obrazów z wyraźnym przesłaniem religijno-patriotycznym. Jako hasło autorskiego projektu, które podaje się przy rejestracji dokumentów, wybrałem bez wahania TOTUS TUUS. W grudniu zapadła decyzja i przyznano mi roczne stypendium MKiDN. Od stycznia bieżącego roku jako stypendysta nie martwię się o finanse i maluję już kolejne obrazy z zatwierdzonego projektu. Skończyłem malować celę Rotmistrza Pileckiego, który ostatnie tygodnie życia poświęcił Jezusowi, teraz pracuję nad portretem „Inki”, będzie też św. Maksymilian Maria Kolbe i wiele innych obrazów. Wiem, że Maryja zdecydowanie i wyraźnie wkroczyła w moje życie. Odmienia mnie, daje siłę, radość i zdrowie. W dalszym ciągu mam w życiu problemy, gorsze dni, kłopoty i troski. Są w nich jednak bardzo mocno widoczni Pan Jezus i Maryja, którzy oświetlają moje życie nadzieją, prowadzą. Dzień w dzień. I dlatego warto zawierzyć wszystko Im. To jest najlepsze, co możemy zrobić. Oddać się Im ze wszystkimi najtrudniejszymi nawet problemami. Zaufać. Niech Maryja i Jezus mają szansę pomóc także w Twoim życiu!

Marcin Kędzierski, 03. 03. 2019 r.

Patrycja Zysk

Bóg i Maryja dali mi nowe życie

 Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i Maryja zawsze Dziewica!

Pragnę podzielić się wielkimi cudami, jakie dzięki Nowennie Pompejańskiej wydarzyły się w moim życiu i w życiu moich bliskich.

Kiedy miałam 20 lat jako studentka wyjechałam do Irlandii. Mieszkałam w Wexford przez 7 lat, wracałam tylko na egzaminy, aby skończyć rozpoczęte studia. Wówczas przez siedem lat byłam w związku z mężczyzną, mieszkaliśmy razem, a ja nie widziałam nic złego w tym, że nie żyliśmy w czystości przedmałżeńskiej. Kiedy po raz pierwszy nie dostałam za to rozgrzeszenia, byłam rozżalona i zła na Boga! Krzyczałam i unosiłam się gniewem, bo przecież są ludzie, którzy postępują gorzej, a ja za coś takiego nie mogłam dostać rozgrzeszenia?! Teraz wiem, że grzech, zakrywając oczy człowiekowi, prowadzi go do jeszcze większej obłudy i kłamstwa. Szukałam księży, którzy udzielą mi rozgrzeszenia z tego, że mieszkam z chłopakiem. Nie było to łatwe, jednak czasem się udawało. Postanowiłam zatajać ten grzech, twierdząc, że nie robię nic złego. I tak przyjmowałam Chrystusa w Eucharystii… Kiedy teraz o tym myślę… Przecież to było świętokradztwo! Mam ciarki na plecach, kiedy wspomnę,  jak bardzo raniłam  Boga, tylko dlatego, żeby żyć wygodnie, mieć jakąś namiastkę związku i planów na założenie rodziny. A jednak te związki się rozpadały, a ja nie wiedziałam, dlaczego. Teraz wiem, że szatan to ojciec kłamstwa i obłudy, to największy oskarżyciel. On nas zna  i nie odpuści żadnej naszej słabości, będzie uderzał w najczulsze punkty naszej osobowości  i serca, po to, aby sprowadzić nas na złą drogę, a potem powoli niszczyć z powodu ogromnej nienawiści, jaką żywi do Dzieci Boga. Kiedy wchodzimy w grzech, nie myślimy o konsekwencjach, wręcz wydaje nam się, że nic złego nie robimy, a nawet jeśli czujemy wyrzuty sumienia, sądzimy, że Bóg przecież nam wybaczy. On wybacza grzechy, jest dobry i miłosierny, ale to my ponosimy konsekwencje, a za każdy grzech trzeba będzie odpokutować tu, na ziemi lub po śmierci. Wielką łaską od Boga jest możliwość odpokutowania za grzechy jeszcze podczas naszej ziemskiej pielgrzymki, ponieważ kara w czyśćcu jest o wiele bardziej dotkliwa. Bardzo polecam „Sekrety dusz czyśćcowych” bł. Anny Katarzyny Emmerich oraz książkę „Uwolnijcie nas stąd. O duszach czyśćcowych z Marią Simmą rozmawia Nicky Eltz”.   Książki, audiobooki i wiele przesłuchanych nagrań na YouTube, uświadomiły mi, że czyściec to czas prawdziwej i ciężkiej pokuty za grzechy.

Gdy utrzymywałam związki z mężczyznami, nie widziałam w sobie żadnej winy,  jednak kiedy relacja się rozpadała, miałam ogromny żal do Boga. Ciekawe, że kiedy postępujemy tak, jak nam wygodnie, nie pytamy Boga, czy postępujemy dobrze i czy Go tym nie ranimy. Jednak gdy wydarzy się coś niepomyślnego, obwiniamy Go za nasze porażki lub dopiero wtedy zwracamy się do Niego o pomoc. Burze i wstrząsy w moim życiu były darem od Boga, abym w końcu otworzyła oczy, nawróciła się i nie raniła Go więcej. Wiem, że On wiele razy mnie wołał, przysyłał do mnie ludzi, próbował zapukać do mojego serca, jednak  było ono pełne pychy, żalu. Nie wybaczyłam również tym, którzy mnie zranili.

Kiedy trwający 7 lat związek, który budowałam w Irlandii, rozpadł się, było ze mną bardzo źle. Gdy tamten chłopak odszedł, mój świat runął, często piłam alkohol, chodziłam na imprezy, pragnęłam zakrzyczeć ten ból… „Coś” ciągnęło mnie do dołu, nie potrafiłam się z tego podnieść, popadłam w depresję. Uśmiechałam się do ludzi, ale w sercu czułam pustkę. Przystąpiłam do spowiedzi i Komunii Świętej, jednak to jeszcze nie był czas  poznania przeze mnie Boga. Idąc do spowiedzi, nie otworzyłam się szczerze na Niego. Nadal nie potrafiłam wybaczyć sercem, nosiłam w sobie grzechy, z których się nie spowiadałam.

Byłam osobą wierzącą „po swojemu”. Wyśmiewałam ludzi, którzy mówili, że tabletki antykoncepcyjne to zło, utrzymywałam, że trzeba zamieszkać z facetem przed ślubem, żeby się przekonać, jaki on jest, że współżycie przed ślubem jest normalne, że każdy tak postępuje.  Chodziłam do kościoła w niedzielę, a przed większymi świętami szłam do spowiedzi i unikałam grzechu nieczystości, żeby móc przyjąć Pana Jezusa i mieć poczucie, że jestem dobrą katoliczką. Teraz wiem, jak wielki grzech popełniałam i jak okrutnie traktowałam Boga….

Zanim prawdziwie Go poznałam, spotykałam się z kolejnymi mężczyznami, próbując zbudować coś poważnego. Jednak, jak można zbudować poważny, piękny związek, żyjąc w nieczystości, bez szczerego błagania skierowanego do Boga o wybaczenie poprzednich grzechów, bez przebaczenia ran, które zostały mi zadane w dzieciństwie? Problem polegał na tym, że byłam bardzo poranioną dziewczyną, która nie potrafiła wybaczyć najbliższym zranień z dawnych lat. Były one początkiem mojego wejścia w grzech i zamykały mnie na wybaczenie. Ksiądz Dominik Chmielewski, ks. Piotr Glass, o. Augustyn Pelanowski, dr Wanda Połtawska oraz ks. Piotr Pawlukiewicz bardzo często mówili o tym, w jaki sposób zranienia, brak poczucia własnej wartości wpływają na późniejsze życie i otwarcie się na grzech. Szatan tylko na to czeka, na nasze świadome powiedzenie mu „tak” i odwrócenie się od Boga. Bardzo ciężko jest później dostrzec różnicę między dobrem i złem, trudno jest tak szczerze zawołać do Boga. Jedynie prawdziwa Komunia z Chrystusem, prawdziwa relacja z Nim i z Maryją pozwala nam dostrzec Jego plan, a także uczy nas zauważać ataki zła skierowane w naszą stronę.

Czas  prawdziwego otwarcia oczu i dostrzeżenia nagości swoich grzechów nastąpił kilka lat później, kiedy związałam się z innym mężczyzną. Tak bardzo chciałam, żeby to już był ten jedyny. Pragnę jednak zaznaczyć, że nigdy nie modliłam się o dobrego męża. Uważałam, że to tylko od nas zależy, z kim się zwiążemy i jakiego dokonamy wyboru. Jednak pamiętajmy, że to przecież Bóg nas stworzył i ma dla nas piękny plan, dla każdego z osobna. Z chłopakiem, którego poznałam, dość szybko rozpoczęliśmy życie w grzechu, zostawaliśmy u siebie na noc, nie chcieliśmy słuchać, że współżycie przed ślubem jest grzechem ciężkim, śmiertelnym. Kiedy się z tego spowiadałam, mówiłam: „upadłam, znowu popełniłam grzech nieczystości, ale staramy się przecież, nie mieszkamy ze sobą…”. Sama siebie usprawiedliwiałam, a to była pycha. Teraz wiem, że te  spowiedzi nie były ważne, ponieważ nie wypełniłam jednego z warunków Sakramentu Pokuty, czyli nie wzbudzałam w sobie mocnego postanowienia poprawy. Wiedziałam przecież, że poprawa nie będzie możliwa, a gdy sumienie mnie za bardzo „gryzło”, powtarzałam sobie, że inni też tak robią , a ja jestem dobrym człowiekiem. Bycie dobrym człowiekiem jednak nie wystarczy. Bóg powiedział „Wymagajcie od siebie i nawracajcie się”. Ja nie wymagałam niczego od siebie. Prawdziwa wiara to wierność Bogu pomimo trudności, to pełnienie Jego, a nie własnej woli. Długo nie potrafiłam zrozumieć, że należy się modlić o wypełnienie woli Bożej. Bałam się o to prosić, bo nie wiedziałam, jaka jest Jego wola, w końcu moje życie wynikało z moich wyborów, chciałam, żeby tak zostało. Codziennie w modlitwie „Ojcze Nasz” mówimy „Bądź wola Twoja”, ale  nie stosujemy się do tego, nie potrafimy rzeczywiście i całkowicie zaufać.  Gdy kiedyś powiedziałam koleżance, „Nie proś usilnie o męża, a zacznij się modlić o Bożą wolę, a On pokaże, jak piękny i wielki plan ma względem Ciebie”, odpowiedziała, że nie może tego zrobić, bo co, jeśli Bożą wolą jest to, żeby była już zawsze samotna? Nie potrafimy uwierzyć, że to, co On dla nas zaplanował, da nam szczęście.  Nie byłam w stanie szczerze zaufać Bogu, zawsze Go o coś prosiłam, ale wolałam modlić się o rzeczy, których potrzebowałam, a nie o wypełnienie Jego woli. Jak to okrutnie brzmi, ale taka niestety byłam i tak traktowałam naszego Boga, który tak bardzo nas kocha.

Bóg upomina się o swoje dzieci

Kiedy starałam się zbudować coś poważnego z nowo poznanym mężczyzną, zauważyłam, że im bardziej wchodzimy w grzech nieczystości, tym więcej jest w nas gniewu, zła, zazdrości, oceniania i oskarżania siebie nawzajem. Po wielu kłótniach, scenach zazdrości i okrutnych słowach, rozstaliśmy się. Wróciliśmy jednak do siebie, bo coś przyciągało nas do siebie bardzo mocno, ale wciąż nie budowaliśmy na Bogu, nadal żyliśmy w nieczystości i nawet się zaręczyliśmy. Myślałam, że to spełnienie moich marzeń. Prawie w ogóle nie żałowałam grzechu nieczystości.

O Nowennie Pompejańskiej dowiedziałam się, kiedy narzeczony po raz drugi mnie porzucił,  odszedł, jak twierdził, już na zawsze, a ja zostałam sama w bólu i tęsknocie. W tym ciężkim czasie miałam bardzo intensywne myśli samobójcze. Pragnęłam bliskości i normalnego związku, a byłam tak głęboko poraniona. Angażowałam się w chore relacje, w których mężczyźni tylko na chwilę okazywali mi zainteresowanie i odchodzili, a mój ból był jeszcze większy. Przyszedł czas, że chciałam ze sobą skończyć, rodzina nie wiedziała, co się ze mną dzieje, ponieważ nie mówiłam im prawdy, udawałam, że jestem zajęta, że jest dobrze. W gruncie rzeczy moje życie było wielką raną. Miałam ogromny żal do wielu osób sięgający czasów mojego dzieciństwa, nie umiałam sobie z tym poradzić i wybaczyć krzywd zadanych mi przez pewne osoby. Teraz wiem, że żal i brak wybaczenia jest źródłem naszego własnego cierpienia, ponieważ Bóg pragnie, abyśmy wybaczyli innym tak jak On nam wybacza, pragnie pokoju w naszych sercach.

Kiedy mój narzeczony odszedł, postanowiłam modlić Nowenną Pompejańską o jego powrót i nawrócenie. Przez pierwszy tydzień nic poważnego się nie działo, trwałam w modlitwie. Jednak później zaczęłam mieć koszmary, śnił mi się wielki wąż, który chce pożreć mojego narzeczonego, obok jednak stała Maryja, która swoim pięknym blaskiem odpychała zło. Śniły mi się dwie bestie uwiązane na łańcuchach, widziałam je jakby w otchłani, były one tak potężne i przerażające, że nie jestem w stanie tego opisać. Chciały one zakatować mojego narzeczonego, jednak chroniła go jakaś niewidoczna zasłona. Wiem, że to była moc Maryi. Czułam, że jest to moc znacznie potężniejsza niż siła tych bestii. To był pierwszy raz, kiedy przyśniła mi się Matka Boża, byłam pod wrażeniem tego snu, ale też bałam się. Pierwszej nocy, gdy zaczęłam Nowennę Pompejańską, coś mnie obudziło o godz. 3 w nocy. Po przebudzeniu nie wiem, dlaczego,  położyłam rękę na Piśmie Świętym, które znajdowało się przy łóżku.  Usłyszałam głos: „Ja się wszystkim zajmę, nie bój się, módl się i ufaj”. Czułam, że dzieje się coś bardzo ważnego i że za nic nie mogę przerwać modlitwy o powrót i nawrócenie człowieka, którego tak pokochałam. Kiedy przeczytałam, że odprawienie pięciu pierwszych sobót miesiąca jest wynagrodzeniem Maryi za wszystkie zniewagi, za ból, jaki zadajemy Jej naszymi grzechami, postanowiłam, że po  raz pierwszy od mojej I Komunii Świętej chcę znowu odprawić to nabożeństwo. W noc poprzedzającą pierwszą sobotę miesiąca, kiedy miałam rano pójść do kościoła, coś mnie obudziło i nagle zobaczyłam przy moim łóżku ciemną dużą postać, nie widziałam jej twarzy, jednak wiem, że miała ciemny duży płaszcz, czułam od niej przerażający chłód, taki, że każda sekunda przebywania w obecności tej istoty była nie do zniesienia. Nakryłam głowę kołdrą i zamknęłam oczy, ale to nie pomogło. Wciąż widziałam wielkie czerwone oko, wokół którego było wiele obrzydliwych odstających łusek, jakby wpatrywało się ono we mnie, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że ta istota jakby mnie otaczała z każdej strony. Na drugim łóżku leżała osoba z rodziny, chciałam do niej zawołać, ale nie mogłam  wydać z siebie żadnego dźwięku, nie byłam w stanie nawet się poruszyć, miałam wrażenie, że coś trzyma mnie za szyję. Wtedy przypomniałam sobie słowa ks. Piotra Glassa, że szatan boi się Maryi i że gdy tylko z pokorą wezwiemy Jej imienia, Ona przyjdzie z pomocą. Czułam, że coś ściska mnie coraz mocniej za gardło, wtedy zaczęłam błagać w myślach „przyjdź, Maryjo, błagam Cię, przyjdź, pomóż mi, Maryjo!”. Nagle postać zniknęła.  Poczułam spokój, jednak długo jeszcze płakałam, nigdy wcześniej czegoś takiego nie przeżyłam. Potraktowałam poważnie to, żeby wynagrodzić Maryi za grzechy i odprawić pięć pierwszych sobót miesiąca. Szatan widział, że modlę się Nowenną Pompejańską, wiedział, że toczę walkę o nawrócenie swoje i narzeczonego. Wiedział też doskonale, że jeśli to ja z mocą Bożą wygram tę batalię, to straci dwie dusze i dusze tych, którzy za sprawą naszych świadectw się nawrócą oraz wyrzekną się szatana i grzechu.

Nie ustawać w modlitwie

Powoli zaczęliśmy do siebie wracać, choć nie było to łatwe, ponieważ mój narzeczony był pełen gniewu, a ja ze spokojem się za niego modliłam. On czasem chodził do kościoła, jednak od wielu lat nie przystępował do spowiedzi i Komunii Świętej. Kiedy poszłam do spowiedzi, dostałam ostrzeżenie, że jeśli będziemy razem, nie możemy popełniać grzechu nieczystości przedmałżeńskiej, że to nas zniszczy, że to szatan podpowiada ludziom, że nic złego nie robią, skoro i tak planują ślub. Jest to potężny grzech, ponieważ moje ciało należy do Boga i tylko z mężem mogę je dzielić w tak intymnej relacji. Nie posłuchałam przestrogi, a gdy tylko wróciliśmy do siebie, popadliśmy w grzech nieczystości. Początkowo miałam opory i wyrzuty sumienia, szatan jednak  prędko zamknął moje serce na poczucie winy, podpowiadając, że przecież na pewno zaczniemy planować ślub, że się przecież kochamy. Zerwaliśmy ten zakazany owoc i jedliśmy go ze smakiem.

Wspólne umilanie sobie czasu, powtarzanie, że będziemy razem już na zawsze, zaślepienie „miłością” całkowicie nas pochłonęło. Jednak ponownie pojawiły się problemy: zazdrość, gniew, brak zaufania. Zrozumiałam natomiast, że Bóg jest Bogiem ludzi wolnych, nie tych, którzy na pierwszym miejscu stawiają inną osobę. A ja stawiałam narzeczonego ponad Boga, i to był błąd. Tylko budowanie relacji na Bogu, na skale, w czystości i miłości, ma sens, bo kiedy pojawiają się fale, jedynie taki związek może przetrwać. My budowaliśmy na oddawaniu się sobie fizycznie i na ogromnym przywiązaniu emocjonalnym.

Wciąż jednak odmawiałam Nowennę Pompejańską za nawrócenie narzeczonego. Modliłam się tak piękną i potężną modlitwą, a jednocześnie grzeszyłam ciężko przeciwko Bogu i Maryi.  Pojawiły się silne wyrzuty sumienia! Podczas spowiedzi usłyszałam, że trwam w ogromnym przywiązaniu do grzechu śmiertelnego i dopóki z nim nie zerwę, nigdy nie poczuję pokoju i nie spotkam prawdziwie Chrystusa. Kapłan odmówił nade mnie krótką modlitwę, powtarzałam za nim, że wyrzekam się szatana i wszelkich grzechów. Płakałam jak dziecko i nagle poczułam, że to przywiązanie do grzechu mnie opuszcza, że jestem wolna, że z Bogiem mogę zacząć wszystko od nowa.

Prosiłam narzeczonego, abyśmy zachowali czystość przedmałżeńską. Najpierw powiedział, że to niemożliwe, że mężczyźnie w wieku 37 lat nie uda się znieść takiej próby. Jednak zrobił to dla mnie. Widziałam, że było mu ciężko, ale jednocześnie miałam pewność, że mu bardzo na mnie zależy, wierzyłam, że się uda. Zaczął nawet ze mną chodzić do kościoła i się modlić, jednak nie chciał przystąpić do spowiedzi i Komunii Świętej. Twierdził, że współżycie bez ślubu kościelnego to nic złego, że Bóg nam wybaczy. Tłumaczyłam, że odkąd wyrzekłam się tego grzechu, Bóg zabrał moje myśli samobójcze, że dzięki temu czuję się tak wspaniale, jak nigdy dotąd, jednak  to go nie przekonywało. Zabrał mnie do Częstochowy, twierdząc, że chce mi pomóc uwolnić się od działania złego, uważał, że on nie robi nic niewłaściwego, a to ja potrzebuję pomocy.  Tam bardzo się modliłam o jego nawrócenie i poprosiłam Maryję o uleczenie mojej choroby zespołu jelita drażliwego, którą miałam od wielu lat. Codziennie bolał mnie brzuch, czasem miałam wrażenie, że rozrywa mnie  od środka. Badania niczego niepokojącego nie wykazały, a lekarze za każdym razem dawali mi kolejne tabletki. Przyszedł czas, że przed każdym posiłkiem brałam garść leków i nie widziałam już dla siebie żadnej nadziei.

Kiedy w Częstochowie błagałam Maryję, aby mnie uleczyła, nagle zrobiło mi się ciepło w brzuchu, czułam, że dzieje się coś niesamowitego. Od tamtej pory już nigdy ten ból nie wrócił, zostałam cudownie uzdrowiona! Przyszła mi do głowy myśl, że teraz mam już tylko za to dziękować, okazać Bogu wdzięczność za to uzdrowienie.  Mam łzy w oczach, gdy o tym piszę. Maryjo, dziękuję Ci z całego serca za tak wielki cud i za uzdrowienie mnie z te choroby! Był to jeden z owoców Nowenny Pompejańskiej, a podczas jej odmawiania otrzymujemy ich bardzo wiele. Wówczas odmawiałam kolejną Nowennę Pompejańską o uleczenie poranień mojego narzeczonego.

W tym czasie atmosfera w moim domu nie była dobra, relacje z Tatą bardzo się pogorszyły. Zaczęłam z Mamą Nowennę do Matki Bożej Rozwiązującej Węzły za Tatę. Bardzo szybko przyszła odpowiedź, dlaczego niepokój wkradł się do naszego domu. Okazało się, że Tata ma nowotwór złośliwy. Byliśmy załamani, zaczęliśmy wielki szturm do nieba. Nowotwór szybko się rozprzestrzeniał, okazało się, że są przerzuty. Było źle, bardzo źle! Nagle część rodziny zaczęła wątpić w moc modlitwy, relacje się pogarszały, wydawało się, że im więcej modlitwy, tym następował większy niepokój. Wiedziałam, że to próba, działanie szatana, który nie znosi, gdy ludzie się modlą. Pojawiły się nawet myśli, czyli podszepty złego, aby przerwać modlitwę. Nie zapomnę tych długich wieczorów spędzonych na Różańcu w moim małym pokoju. Wyniki badań  Taty z bardzo złych nagle zaczęły się mieścić w normie. Nigdy nie zapomnę łez szczęścia, gdy się o tym dowiedziałam i wdzięczności  Bogu za ten cud. Tato jest nadal chory i walczy, jednak widzimy działanie Boga.

Nowenna przyniosła ogromne owoce. Zrozumiałam, że jeśli pragnę łaski, muszę wszystkim wszystko wybaczyć. Ciężko mi było, ale odważyłam się po raz pierwszy w życiu szczerze przeprosić członków mojej rodziny za wszystko, co w dzieciństwie uczyniłam złego. Oni też mnie przeprosili i to był ogromny przełom, prawdziwe działanie Bożej miłości i łaski. Płakałam, oni też płakali, wszystko sobie wybaczyliśmy. Łaska wybaczenia i pojednania to przepiękny owoc modlitwy różańcowej!

Całkowite zawierzenie Jezusowi przez Maryję przynosi pokój i radość

Narzeczony niestety nie zniósł pragnienia czystości, i choć to dobry człowiek, było między nami za dużo kłótni i nieporozumień. Wraz z siostrą, jej mężem i moją przyjaciółką zaczęliśmy odmawiać Nowennę do Matki Bożej Rozwiązującej Węzły, prosząc o wskazanie kierunku dla naszego narzeczeństwa. W ostatnim dniu nowenny narzeczony odszedł z ogromnym żalem do mnie, że to wszystko moja wina, mojej przemiany, że przecież nadal grzeszę, niby chcę żyć w czystości, a wciąż nie jestem idealna. Bardzo bolało, bo mężczyzna, którego kocham, odszedł. Nie wahałam się – rozpoczęłam trzecią Nowennę Pompejańską, tym razem o jego nawrócenia. Bóg jest miłosierny i postawił go na mojej drodze po to, abym podała mu rękę, kiedy będzie popadał w grzech. Ta modlitwa ma wielką moc i jest to jedyna rzecz, jaką mogłam mu dać, prócz mojej miłości. Dzwonił do mnie, mówił, że zaczyna czytać  o Bogu, że chce iść na Mszę św. z modlitwą o uwolnienie. Wierzyłam, że Bóg miłosierny go nie opuści, a dzięki Nowennie Pompejańskiej uratuje go od wiecznego potępienia.

Nie mam złudzeń, ta nowenna to potężna broń, potężna moc Maryi! Odkąd zaczęłam ją odmawiać, wszystko się zmieniło w moim życiu, zostałam uzdrowiona z choroby, którą miałam przez lata, minęła depresja i ustały myśli samobójcze, zerwałam z grzechem nieczystości. Jestem wolna, kocham Boga i wiem, że On nas kocha! Tak wiele lat nie potrafiłam znaleźć do Niego drogi, krocząc w grzechu, w końcu On tak po prostu podał mi swoją dłoń. Każdy, kto prawdziwie pozna Chrystusa, już nigdy nie będzie chciał żyć inaczej, niż tylko idąc za Nim! Kocham Cię, Chryste, Kocham Cię, Maryjo! Dziękuję za to, że uratowaliście moje życie.

8.12.2017 r.  przystąpiłam do Aktu Zwierzenia swojego życia Chrystusowi przez Maryję wg Traktatu św. Ludwika Marii Grignion de Montfort.  Moje życie już nigdy nie będzie takie, jak wcześniej, już nigdy nie będzie nijakie, będzie należało do Chrystusa i Maryi i tylko ich drogą pragnę iść.

Jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu, wszystko inne jest na właściwym miejscu! Niech Was Bóg błogosławi! Pamiętajcie, nie bójcie się wypłynąć na głębię, tam czeka na Was Chrystus, jeśli Mu zaufacie, On uciszy fale na morzu Waszego życia i już nigdy nie będziecie się czuli samotni. On Wam pokaże, jak przejść przez każdy problem. On nas kocha i nigdy nie przestanie! Chwała Tobie, Panie za to, że jesteś i za to, że dałeś nam Maryję jako Mateczkę, która tak bardzo za nami tęskni i nas kocha! Chwyćmy wszyscy za Różaniec i nigdy nie wypuszczajmy go z rąk. Maryja tak bardzo potrzebuje naszej modlitwy, stańmy się Jej żołnierzami. Chwała Ci, potężna Maryjo, nasza wielka Królowo i Wspaniała Matko!

Mój narzeczony się nawrócił, przystąpił do spowiedzi i Komunii Świętej. Bóg go prowadzi, postanowiliśmy żyć w czystości, bo wiedzieliśmy, że to jest jedyna droga, na której On jest z nami. W listopadzie 2017 r., kiedy przygotowywałam się do zawierzenia  życia Chrystusowi przez Maryję, mój narzeczony pojechał do Gietrzwałdu*. Przypadkowo dowiedział się o tym miejscu i się w nim zakochał. Poczuł, że musi zmienić swoje życie. Maryja przemówiła do niego i go całkowicie odmieniła.

15.09.2018 r. wzięliśmy ślub kościelny. Bóg do końca pomagał nam wytrwać w postanowieniu dochowania czystości przedmałżeńskiej, jednak tylko z Jego wsparciem było to możliwe, codziennie razem modliliśmy się o siłę. Ślub był piękny i czuło się obecność Ducha Świętego i Maryi. Mam wspaniałego męża, którego kocham i wiem, że nasze nawrócenie to cud Nowenny Pompejańskiej, to cud Różańca i jego potężnej mocy!

Pojechaliśmy razem do Gietrzwałdu, aby podziękować Maryi za tak wielki cud naszej przemiany. Mój mąż często tam jeździ, aby w szczególny sposób spotkać się z Matką Bożą i dziękować za nasze nawrócenie. Gościom, którzy przybyli na nasz ślub, podarowaliśmy buteleczki z wodą ze źródełka pobłogosławionego przez Maryję. Wierzymy, że to Ona działa przez ręce wszystkich swoich dzieci.

Nigdy się nie poddawajcie, módlcie się, nie wypuszczajcie Różańca z rąk! Choćby każdy mówił, że już nie ma nadziei,  nigdy jej nie traćcie, bo Bóg może wszystko! Maryja Was nigdy nie zostawi. Niech Was Bóg błogosławi i dodaje sił do walki ze złem, bo to jest walka w imię Chrystusa, walka o nasze zbawienie.

I pamiętajcie, wszystko z Bogiem, nic bez Niego!

Amen.

Patrycja Zysk, luty 2019

*Gietrzwałd na Warmii jest miejscem objawień Matki Bożej (od  27.06.1877 r. do 16.09.1877 r.). Maryja ukazywała się dwóm kilkunastoletnim dziewczynkom – Justynie Szafryńskiej oraz Barbarze Samulowskiej. W czasie objawień Maryja prosiła przede wszystkim o odmawianie Różańca, a także o gorliwą modlitwę, dzięki której Kościół w Polsce nie będzie prześladowany. Maryja przedstawiła siebie „Jestem Najświętsza Maryja Panna Niepokalanie Poczęta”.  Z pobłogosławionego przez Matkę Bożą źródełka 8 września 1877 pielgrzymi od lat czerpią wodę, która posiada cudowne właściwości, dzięki niej nastąpiły liczne uzdrowienia i nawrócenia. W miejscu objawień zbudowano kapliczkę z figurą NMP. Objawienia w Gietrzwałdzie są jedynymi w Polsce potwierdzonymi przez władze kościelne.